Saturday, December 25, 2010

Osiemnastego grudnia...

w Madison Square Garden odbyl sie koncert Prince'a. Bilet byl moim urodzinowym prezentem. Bylo fantastycznie. Przez dwie godziny wrzeszczalam i tanczylam. Prince to byla moja wielka milosc w liceum, sentymenty pozostaly do dzisiaj. Mozna byloby sie cofnac w czasie, bo artysta wyglada tak, jak dwadziescia lat temu. Coz za glos, co za energia, co za widowisko! Jedyna szokujaca zmiana to brak obcasow, zupelnie plaskie buty, hm, albo dostal platfusa na stare lata, albo wyzbyl sie kompleksow. W niedziele czulam sie jak za starych licealnych czasow po imprezie, glowa mi pekala, mowic nie moglam, wszystko mnie bolalo a po poludniu musialam sie zdrzemnac hehh.

Friday, November 12, 2010

Nowy kolor...hm
















Przezylam w salonie scene grozy

kiedy to zdaje sie zle wyluszczylam pani o co mi chodzi. Pani zawinela jedna trzecia wlosow u gory a reszte u f a r b o w a l a. A mialy byc pasemka na calej glowie uff... Wiekszosc wlosow mam czerwonawa a u gory siwe pasemka. W przyblizeniu flaga Polski hehh.

Tuesday, November 2, 2010

Co znalezlismy w skrzynce na listy...


Przychodze do domu z Dominika po pracy. Dwojka starszych corek podskakuje na balkonie z podniecenia i wrzeszczy: "Zwierze mama, zwierze!!!". Robert przed domem, drapie sie po lysinie, pokazujac na skrzynke na listy: "Myslalem, ze chcialas nam zrobic dowcip i kupilas kroliczka". Ide sprawdzic, no rzeczywiscie w skrzynce oddychajaca kula futra. Robert nie mogl na dole zobaczyc mordki, a dzieci na gorze sie zachwycaly: "jakie slodkie zwierzatko, czy mozemy je wziac do doomuuuuu???". Wystraszyly sie dopiero jak to slodkie zwierzatko wystawilo zeby i pazury i probowalo dziabnac Roberta. Zadzwonilismy do jakiegos osrodka ratowania dzikich zwierzat ale nam powiedzieli, ze szopy i wiewiorki usuwane sa za odplata. Postanowilismy w zwiazku z tym wziac sprawe we wlasne rece. Zaopatrzeni w szczotke i dwa pudelka urzadzilismy polowanie, po czym Robert zaniosl zwierzatko w pobliskie krzaki. Musialo zdaje sie wraz ze swoja mama buszowac po koszach na smieci i cos je wystraszylo. Nie mialam pojecia, ze one moga sie tak wspinac po scianie. Na poczatku podejrzewalam, ze ktos nam zrobil glupi zart.





Urodziny Ani



















Jakos wystrugalam z siebie sile i energie na zorganizowanie imprezy. Od niedawna nie bawie sie juz w ogolnorodzinne wielkie swietowanie, zapraszam wylacznie dzieciaki a rodzice niech sobie odpoczna. Dzieci nie tylko lepiej sie bawia bez rodzicow ale i ja moge sie nimi lepiej zajac. W programie byly: pizza i tort, malowanie twarzy, maly projekt artystyczny, pt.: ozdabianie pudelka na skarby, tance i swawole oraz lepienie ogona na tylku osiola. Dzieci mialy zajecie przez cztery godziny, nikt nie narzekal, wszystko swietnie sie udalo. A nasza Anula ma szesc lat i chodzi do pierwszej klasy ;-)



Odrabiam zaleglosci

Poszlam do pracy i moje zycie sie skonczylo. Prywatne i ogolnosocjalne. Nie pisze, nie dzwonie, nie wysylam. Kazdy tydzien taki sam. Od poniedzialku do piatku praca i szkola, gotowanie i robienie zadania. W sobote polska szkola, zakupy i pranie. W niedziele sprzatanie domu, zaczynanie odrabiania zaleglych spraw i nie konczenie niczego. I tak w kolko. Po co ja w ogole chodze do tej pracy? Przeciez nie dla tych smiesznych pieniedzy, z ktorych ewentualnie moge zaplacic rachunek za telefon.
Dzisiaj nie poszlam. Ania miala temperature i kolezanka nie mogla sie zajac dzieciakami, ktore mialy wolne w szkole.
Wbrew nudnego grafiku duzo sie u nas dzieje. Zdalam egzamin na asystentke nauczyciela i teraz wstapilam na chlubna sciezke kariery w edukacji. Jeszcze dwa kursy, jeszcze odciski palcow, zatwierdzenie studiow w Polsce i za blizej niekreslony czas bede miala papierek, ktory pozwoli mi asystowac do woli w szkolach podstawowych az do klasy szostej.
Tesciowa po ostatniej wizycie, kiedy to przyjechala w zlym czasie i nie zostala podjeta po krolewsku sie obrazila i odwolala helolynowa wizyte. No coz mamo czasy sie zmienily, poszlam do pracy i juz nie jest tak jak dawniej bywalo.
Maz robi fuche swiateczna w teatrze, ktory ma cztery przedstawienia po szesc tysiecy osob dziennie. Chyba sie chlopak zajedzie. Nie wiem czy wystarczy mu energii jak pozywienie wylacznie roslinne hehh.
Najpierw zaczniemy od szostych urodzin Ani.

Monday, September 13, 2010

Nowy Pomysl

Szesc tygodni wakacji dalo mojemu mezowi nie tylko zaznanie swobody ale i tez mozliwosc wielkiego zarcia. Po powrocie nie tylko zaczal sprawiac problemy wychowawcze ale i okazalo sie, ze dodatkowo przytyl. Zaczal mu chyba w koncu doskwierac fakt, ze zakladanie skarpetek i butow jest bardzo wyczerpujacym zajeciem. Pare dni temu ukrywalam sie poznym wieczorem w sypialni czytajac interesujaca ksiazke a tu wpada Robert z blyskiem w oku i mowi: "Zaczalem nowa diete". (HM mysle sobie zaskocz mnie)...
"Weganska..."
O rany...

Wednesday, August 25, 2010

Friday, August 20, 2010

Home Sweet Home

Drugi dzien po powrocie, placze sie po domu. Nie wiem za co sie zabrac/odczegobytuzaczac. Na wlasnej skorze przekonalam sie co oznacza powiedzenie "brak kobiecej reki"(w domu).
Wczoraj dzieciaki padly o szostej wieczorem i wstaly dzisiaj o szostej rano. Juz przed siodma stalam karnie pod polskim sklepem w oczekiwaniu na chrupiace buleczki. Jestem spiaca, wszystko mnie boli. Rozpakowalam trzy walizki i zeby rozpakowac czwarta musze najpierw posprzatac Natalii pokoj. Siostra Roberta jak tylko wyjechalysmy wrocila do rodzinnych stron i zdazyla nie tylko sie zareczyc ale i zajsc w ciaze. To by bylo na tyle wielkiej, broadwajowskiej kariery w wieku dziewietnastu lat. Szkoda tylko, ze zapomniala posprzatac i wziac polowy swoich rzeczy. Ufffff. Musze zakonotowac sobie w glowie, ze od mlodziezy nalezy sie trzymac z daleka.
Z dziecmi mam spokoj, wpadly do swojego pokoju i przypominaja sobie wszystkie zabawki. Tylko caly czas domagaja sie jedzenia, chyba w Polsce rozciagnely im sie zoladki ;-).
Jak juz dojde do siebie to dodam wiecej zdjec. Jak na razie jestem wykonczona po wakacjach.

Wednesday, July 28, 2010

Akwarium i Muzeum Przyrodnicze

W poblizu Wawelu, na ulicy sw. Sebastiana w trzypietrowej kamienicy znajduje sie krakowskie Aquarium. Akwaria i egzotaria rozmieszczone sa na dwoch pietrach.







W zbiorniku, w ktorym mial znajdowac sie rekin plywaly jedynie jakies niebieskie ryby a tam, gdzie powinny byc koniki morskie plywala tylko jedna anemiczna sztuka. Moze przyszlysmy w nieodpowiednim czasie?



Prehistoryczny nosorozec wlochaty, jedyny zachowany w calosci taki egzemplarz na swiecie.



Jezeli ktos pytalby mnie o zdanie to akwarium nie zrobilo na mnie powalajacego wrazenia. Moze dlatego, ze widzialam inne akwaria. Mojemu bratu sie podobalo, przyjaciolce i dzieciakom rowniez. W gazetach opisuja sukcesy hodowlane, na przyklad narodziny konikow morskich, pytonow tygrysich i gekonow orzesionych. Egzotarium jest bardzo ladne i widac, ze ktos dolozyl duzo staran do stworzenia calego miejsca. Szkoda tylko, ze ekspozycja nie zostala ukonczona ze wzgledu na problemy opisane ponizej.
http://krakow.naszemiasto.pl/artykul/499518,sprawa-akwarium-trafila-do-krakowskiego-sadu,id,t.html




Tuesday, July 27, 2010

W czasie deszczu...

Pogoda sie zepsula, podobno az do samego konca tygodnia. Dalej nie wiem co bedzie. WSzyscy sie ze mnie smiali, ze spakowalam kalosze. Dzieci zapytaly dzisiaj czy spakowalam parasolki hehehe. Na szczescie mamy plaszcze przeciwdeszczowe. Coz mozna robic z trojka dzieci zeby sie w deszczu nie nudzily?
Mozna na przyklad pojsc do pobliskiego kina na sliczny film o dzwoneczku.




Moza sie obzerac na przyklad kebabem ;-)))


Mozna pojsc na spacer w deszczu, najlepiej do restauracji i w dalszym ciagu sie obzerac ;-)



Mozna pojsc do jakiegos centrum handlowego i bez sensu wydac troche pieniedzy.



Przy tym akurat stoisku mi sie upieklo, poniewaz pani sprzedawczyni gdzies poszla, stad Ani kwasna mina hehh.



Dzisiaj idziemy do Akwarium i Muzeum Przyrodniczego. W Krakowie nie mozna sie nudzic nawet kiedy pada deszcz ;-)


Thursday, July 22, 2010

Dwa tygodnie wakacji dzisiaj minely...

Dzieci mleka nie pija w ogole, polskie mleko jest "niedobre", "zepsute", "nie tak smakuje". Zakupilam lodowke jogurtow wszelakiego rodzaju, bo tez nie wiadomo za ktory sie chwyca. Karmienie na zasadzie prob i bledow. Zaprowadzilam na Rynku dzieci do kawiarni na snobistyczne sniadanko: soczek, tosty lub kanapeczki. A Natalka pyta: "A maja tutaj salate, zupy i pierogi?" No ja na to, ze niestety nie maja ale tutaj tak ladnie: suszone kwiatki, stare butelki i na scianach stare obrazki i meble nie do pary itede i tralala... A moje dzieci, ze niestety ale idziemy gdzie indziej (??!?!?!). Zapoznalam w zwiazku z tym moje corki z przebojem mojego zycia, ktory do tej pory sni mi sie po nocach czyli kebabem. Ania i Natalia zjadly jakiegos pieroga na spolke, gdzie Ani prawie oczy wyszly na wierzch a Dominika zezarla dwie trzecie kebaba a reszte dojadly Ania i Natalka. Dzieciaki jak juz jedza to konkretnie.
Najwieksza atrakcja w domu to pralka ladowana od przodu. Widac jak pierze i widac jak wiruje. Trojka dzieci siedzi pod pralka i oglada jak telewizje. Slychac okrzyki: "o teraz jest piana", "a teraz woda sie leje", "kreci sie".
Szok kulturowy nastapil kiedy dzieciaki sie dowiedzialy, ze toaleta jest platna. Pytaja sie mnie dlaczego i co niby ja mam im na to odpowiedziec? Z siusianiem jest problem. W domu wszystkie trasy wycieczek mamy opracowane od toalety do toalety a tutaj ryzyk, fizyk. Zwlaszcza, ze odzwyczailam sie od zalatwiania dzieci w krzakach i mam opory ;-). Na placu zabaw szukalam toalety, chyba mam cos z mozgiem. Na Rynku z sikaniem ciezko jezeli nie idzie sie do knajpy trzeba szukac, minely czasy kiedy McDonald's byl za darmo, teraz licza sobie wiecej niz inni czyli dwa zlote. Jak do tej pory znalazlam trzy miejsca z toaleta za darmo. Najlepiej nie pic i nie sikac.
Przyjaciolka ze wsi przywiozla domowej roboty kielbase, kaszanke i salceson. Owszem zezarlam wszystko ;-)))) i nie moglam sie ruszac. Oprocz tego byly jeszcze czerwone porzeczki z cukrem, chleb razowy i ogorki kiszone robione przez moja mame. (2/3 sloika na jedno posiedzenie). A potem sobie popchalam czekolada Wedla hehehehe.
Dzisiaj dalam noge z domu i zjadlam bryzol z pieczarkami wielkosci grzybow portobello u "Babci Maliny". Powinnam sobie sprawic drugi zoladek. Dpbrze, ze nie przyjechalam w czasie swiat bo chyba wyladowalabym w szpitalu.
Nie rozumiem jak moglam zapomniec, ze panie w sklepach spozywczych siedza przy kasach na stolkach i za kazdym razem jak to widze to mnie to dziwi.
Tatus Robert napisal, ze ma depresje i ze w domu cicho jak w grobie. Mowi, ze teskni i ze szesc tygodni to zdecydowanie za dlugo. Wstyd przyznac w najwiekszym sekrecie co za ulga, ze on tak daleko, ale mi dobrze...

Tuesday, July 20, 2010

Wakacyjny misz masz

Kankan lub jezioro labedzie ;-)

Widok z Mostu Grunwaldzkiego na Wawel.


W Zoo znajduje sie teraz Mini Zoo gdzie mozna poogladac, dotknac oraz powachac zwierzeta domowe.


Z przodu slon, z tylu slon i Ania. Jak bede w dalszym ciagu kontynuowac to wielkie zarcie to bede sie nie tylko czuc jak slon ale i wygladac ;-).




Poszlismy z wizyta i tam deser podano.


Z cyklu: co poza piaskownica sprawia najwieksza radosc amerykanskim dzieciom.





Friday, July 16, 2010

Wakacje 2010

Na lotnisku z walizami i komitetem powitalnym.

Pod lokomotywa przy AGH.


W Parku Jordana.


Na Kopcu Kosciuszki.







Szok kulturowy numer jeden

Mama zapragnela sobie buty kupic. Kolo ich mieszkania jest male centrum handlowe pt.: "szmaty, graty, majty w kwiaty". Wchodzimy do sklepu obuwniczego. Mama zapomniala sobie cienkich skarpetek do mierzenia. Pani podala dwie cienkie podkolanowki, zreszta miala tylko jedna, musialam pojsc do sasiedniego sklepu kupic jej nowe pudelko. Mama zdecydowala sie na buty, zaplacilam i wychodzimy. A pani za nami krzyczy: "Ale pani zapomniala zostawic podkolanowki". Ja z mama konsternacja, patrzymy po sobie. Pani zdarla z mamy podkolanowki, w jednej zreszta zrobila sie dziura i wsadzila z powrotem (!!??!?!) do pudelka. Powiedziala, ze przeciez nie zaplacilysmy za nie i bedzie dla nastepnego klienta. Na moj argument (bo niepotrzebnie sie odezwalam) , ze to przeciez niehigienicznie dowiedzialam sie, ze niektorzy klienci sie domagaja a nawet chwala mozliwosc wypozyczenia podkolanowek. Co kraj to obyczaj? Nie wiem, moze sie juz zamerykanizowalam i przewrocilo mi sie w glowie, ze wymagam do mierzenia butow jednorazowych skarpetek? Chociaz mama mnie pocieszyla, ze ona chociaz tutaj mieszka nie zgadza sie na mierzenie butow w skarpetkach z czyims grzybem i smrodem ;-)))

Wednesday, July 14, 2010

Sroda

Borowki ze smietana, kotlety schabowe, mlode ziemniaczki, fasolka szparagowa z zasmazka, salatka z pora. Wiecej grzechow na dzisiaj nie pamietam.
Pojechalam do Urzedu Miasta Krakowa. Na poczatku sie okazalo, ze jakims cudem udalo mi sie wziac jednak zamiast oryginalu aktu malzenstwa kopie. A dwa debile Robert i Izunia medytowali, ktore bylo kopia, ktore oryginalem razem przez dluzsza chwile a i tak zle wymyslili. Do tego potrzeba jeszcze akt urodzenia Roberta i potwierdzenie ojcostwa i przetlumaczyc absolutnie wszystkie dokumenty wraz z tymi przetlumaczonymi w Stanach. Tlumacz ze Stanow nie jest na liscie tutejszych tlumaczy w zwiazku z tym tlumaczenie nie moze byc uznane.
Konkluzja: niczego nie udalo mi sie zalatwic i wyglada, ze dluga droga mnie czeka. Gdybym przyjechala tylko na tydzien to moglabym sie na przyklad zalamac a tak powolutku zobaczymy o sie uda osiagnac. Robert na pewno sie ucieszy jak go poprosze zeby pozalatwial jakies papiery.
Babcia jakos wymieka, polamana jest i wszystko ja boli. Odmowila wyjazdu jutro do zoo w najgoretszy dzien tutajszego lata ;-).
Dzieciaki atakuje zewszad dzika przyroda Krakowa. Pogryzione sa cale przez komary az musialam pojsc do apteki i zaopatrzyc sie w rozne mascie i wapna. Pryskanie aparatem ze Stanow nie dziala, tutejsze komarzyce to twarde sztuki. Na placu zabaw na Natalke rzucila sie czerwona mrowka i ja uzarla. Ale byl cyrk i histeria, wszyscy sie patrzyli. Niewdzieczna mama Natalki i babcia prawie sie posikaly ze smiechu. Dzieci nerwowe sa, bo caly czas im cos przed nosem lata i cos na nich siada. W krzaki to w ogole nie wejda a na trawe na paluszkach, bo uswiadomilam je o istnieniu pokrzyw. Takie miastowe przyjechaly, jak pojedziemy na wies to chyba nie wyjda z domu. Chociaz tam moze nikt sie nie bedzie na nas patrzyl jakbysmy mialy po dwie glowy.

Monday, July 12, 2010

Poniedzialek

Wisnie, czerwone porzeczki z cukrem, czarne porzeczki, zupa pomidorowa, pieczen w sosie pikantnym, zupa grzybowa, maltanki. Zalozylam sie z kolezanka przed wyjazdem kto wiecej schudnie. hahahaha. Jak na razie jem, jem i jem.
Babcia siedzi w kuchni i pichci. Nie da sobie przemowic do rozumu, ze dzieciaki nie sa glodne. Dzieci pochlaniaja kostki cukru, jakies maltikeksy i galaretki z truskawkami i bita smietana. Babcia wziela szklane butelki i rurki i zrobila im banki mydlane.
Ja dzisiaj pojechalam i zalatwilam bilety miesieczne dla nas wszystkich, bo kupowanie setek biletow, kasowanie i szukanie ktore sa ktore to nie na moja glowe.
Nie wiem gdzie ten relaks i oddech, jak na razie caly czas cos robie. Nawet wyspac sie nie moge, klade sie o 2 nad ranem a zaraz o 9 rano telefon od babci/mamy: "to o ktorej bedziecie i dlaczego was jeszcze nie ma?"
Postep na dzisiaj: dzieci o 10 rano byly na nogach a o 22:30 spaly!

Saturday, July 10, 2010

Jest super!

Nie moge powiedziec, ze latanie z trojka dzieci dwoma samolotami to bulka z maslem. Nie spalam cala noc, ale dalysmy rade. Chyba nie lubie ladac samolotami, chociaz widoki po drodze z Warszawy do Krakowa byly piekne. Jak zobaczylam Wawel z lodu ptaka to sie obowiazkowo poryczalam.
Teraz jest juz pierwsza w nocy a ja w dalszym ciagu nie moge zasnac maluje paznokcie u stop. Dzieci natomiast zrobily postep i zasnely o dziesiatej a nie jak wczoraj o dwunastej w nocy.
Czuje sie tak, jakbym niegdzie stad nie wyjezdzala. Gdyby nie obecnosc dzieci to czulabym sie tak, jakby czas cofnal sie o osiem lat wstecz.
Widzialam jarzebine, skode i poloneza. Napchalam sie dwoma obwarzankami z sezamem. Obzeram sie wisniami.
W autobusach swojsko pachnie potem i alkoholem, w eterze plyna rozne kolorowe wyrazenia.
Kasowanie biletow mnie doprowadza do szalu, musze zalatwic jakis bilet miesieczny.
Powietrze mi pachnie az do zawrotu glowy, do tego nie ma wilgotnosci i duchoty. Wychodze na balkon i upajam sie zapachami.
Dzieci i kot w szoku a dziadek z babcia w amoku.
Wszystko tutaj inaczej smakuje. Kupilam dzieciakom platki sniadaniowe takie same, ktore jedza w Stanach ale one inaczej smakuja. Wszystko nie jest tak straszliwie przeslodzone. Mleko inaczej smakuje, jajka sa pomaranczowe. Dominika mi powiedziala, ze nie chce tego mleka, tylko to drugie "normalne".
W zwiazku z przestawieniem smakowym dzieci sa na diecie i wszyscy wokolo sie zamartwiaja, ze je glodze i czym ja je karmie w Stanach. Dzisiaj co prawda juz bylo lepiej i zezarly mi cale miesko, ktore sobie zamowilam.
Zaliczylysmy dzisiaj Park Jordana, gdzie wszyscy mieli okazje poplywac na rowerkch wodnych po jeziorku. Nie wiem czy moja mama bedzie mogla jutro chodzic. Dzieciaki zakochane w polskich placach zabaw, u nas sa inne. Wysypany wszedzie piasek to najlepsza radocha. Wracaja do domu takie brudne, ze woda jest czarna.
Ania i Natalia zaanektowaly dziadka i wykorzystuja go do trzymania za rece, noszenia na barana, i wszelakich zabaw.
Wakacje Prosze Panstwa uwazam za oficjalnie rozpoczete ;-)

Wednesday, July 7, 2010

Na razie i do zobaczenia

Goraco jak w piekle. Do wyjazdu pozostalo szesc godzin. Wszystko gotowe. Poodkurzalam cale mieszkanie i teraz myje lazienki. To sie chyba nazywa zabijanie czasu i nerwow. Robert i dzieci siedza w ogrodku z basenikiem metr na metr.
Stanelam na wage, przez nerwy schudlam ze trzy kilogramy.
Nie dociera do mnie fakt, ze jutro mnie juz tu nie bedzie, jutro bede w Polsce.

Tuesday, July 6, 2010

Pakuje sie...

...od rana, konkretnie dziewiatej. Spakowalam kostiumy kapielowe, reczniki, nakrycia glowy, filtry, okulary przeciwsloneczne, ladowarki, prezenty, kosmetyki, cholewy, peleryny, wszystkie swoje ubrania i milion innych pierdol. Jest czwarta po poludniu i pakuje dzieci: ubrania jak bedzie zimno: bluzy, koszulki, dzinsy, ubrania jak bedzie cieplo: sukienki, krotkie spodenki itede i tada i trele morele. Pakuje czwarta walizke a do konca jeszcze daleko. Potem bagaz podreczny: ubrania na zmiane, pluszaki pod glowe, ksiazeczki, kolorowanki, gry i zebym sobie przypadkiem nie zapomniala paszporty i bilety i dokumenty i antybiotyki i pastylki na tarczyce. Ufff...

Monday, July 5, 2010

Poniedzialek

Natalia wyszla z choroby, tylko dostala czyszczenia poniewaz mamusia ja podtrula podwojna dawka lekarstwa. Sprzedala angine siostrom i dzisiaj temperatura oscylowala pomiedzy 38 a 39. Mamy antybiotyk na podroz, trzeba bedzie dwie butelki przetransportowac w chlodzie. Za oknem jakies 35 stopni w cieniu a ja musze pakowac jakies bluzy i wiatrowki.

Poniedzialek

Zaczelam sie pakowac. Chyba umieram ze strachu. Wiem, ze ludzie lataja, caly czas. Ostatni raz lecialam osiem lat temu i bez dzieci. ufff.....

Sunday, July 4, 2010

Niedziela

Stan podwyzszonej gotowosci. Mieszkanie zostalo zorganizowane i posprzatane, zakupy zrobione (poza paroma glupotami do zalatwienia jutro). Dzisiaj pranie i powoli zaczynam sie przystawiac do walizek. Wydaje mi sie, ze dopiero jak powyciagam wszystko z szaf i polek to dojdzie do mnie ogrom przedsiewziecia. Dobrze, ze moge wziac cztery walizki. Juz postanowilam olac wozek zeby dac Dominice szanse targania walizki i plecaka ;-).
Natalka chora z angina na antybiotyku, musielismy odwolac wszelkiego rodzaju pozegnania.
Dzieci spakowaly do samolotu poduszki. W kategorii najwazniejszych rzeczy do spakowaniu u moich dzieci na pierwszym miejscu sa przytulanki, na drugim makijaz, na trzecim bizuteria, na czwartym gra elektroniczna z 20 zapasowymi bateriami hehh. One chyba nie wiedza ile takie baterie waza!
Jeszcze trzy dni ;-)

Thursday, July 1, 2010

Trema

Denerwuje sie coraz bardziej. Jak to bedzie? Jak ludzie mnie przyjma, jak sie miasto zmienilo? Abstrakcyjne tematy: moi rodzice w roli dziadkow, moj brat w roli wujka. W glowie wspomnienia, sentymenty, czas stanal 8 lat temu. Jaka bedzie rzeczywistosc? W dolku mnie sciska jak mam chwile czasu na myslenie...

Sunday, June 27, 2010

Zakonczenie roku

W piatek mialam ostatni dzien pracy. Co za ulga! Nie zebym chciala siedziec w domu ale sama koncepcja chodzenia do pracy mnie wykancza ;-). Jestem z siebie bardzo dumna, dalam rade. Przeorganizowalam zycie calej rodziny i poskladalam wszystko do kupy. Robert wydoroslal i przeszedl przyspieszony kurs przystosowania do zycia w rodzinie, chociaz w dalszym ciagu wszystko zwala na to, ze poszlam do pracy (na przyklad jak Dominika nie slucha to wlasnie dlatego hehh). Wszystkie polskie mamy obdarzyly mnie czekoladkami i kwiatkami. Poplakalam sie raz przy pozegnaniu z chlopczykiem, ktorym sie opiekowalam. I z glowy.
Od wrzesnia nastapi komplikacja, poniewaz zmieniaja nam godziny pracy i nie wiem jak pogodze prace z odbieraniem wlasnych dzieci ze szkoly. Poza tym Robert nagral mi prace jako korepetytor. On ma jakies problemy, nie godzi sie na to zebym pracowala a jeszcze mi dowala obowiazkow. Jednak tym wszystkim bede sie zajmowac dopiero pod koniec sierpnia. Na razie musze sie przestawic na inne tory: co kupic, co spakowac, co zalatwic...

Monday, June 21, 2010

Obiad

Przyszlam z pracy, Robert podchodzi do mnie z blyskiem w oku i paroma zadrukowanymi kartkami:
"Jutro robie tradycyjny polski obiad".
Uprzejmie sie zdziwilam:
"A co robisz?"
"Glupki" hehehehehehe.
Slyszac moje dzikie rzenie przyszla Natalka i przeczytala:
"Golabki" tak jak napisane bylo bez polskich liter, hehehehe.
Poplakalam sie ze smiechu.

Monday, June 14, 2010

A po wizycie....

Tesciu na pozegnanie rzucil haslem: "Przyjedziemy wkrotce, jak wrocicie z Polski". Ufff. Dla mnie raz na rok w zupelnosci wystarczy, wcale mi sie nie podoba, ze sie tak krewni rozjezdzili.Wypadaloby sie gdzies dalej przeprowadzic., najlepiej na Ksiezyc.
Sa plusy i minusy rzecz jasna. Dzieci za dziadkami szaleja, kuzynka trzyletnia natomiast oszalala na naszym punkcie, dziadek z babcia zadowoleni jedli i ogladali telewizor.
Zaliczylam dwa razy plac zabaw, zaliczylam rowerki, zajelam sie dziecmi, nie musialam gotowac. Zaliczylam jedna awanture przed telefon z rozhisteryzowana siostra przyrodnia Roberta, mama dziewczynki, ktora przyjechala i ktora sie cztery dni opiekowalam. Powod tak bez sensu, ze szkoda slow.
Dobrze, ze szybko cos to po mnie splynelo, widac zalezy mi na niej tak jak jej na mnie hehh.
Tylko jedna rzecz mnie zbulwersowala. W niedziele wyszlismy z Robertem po raz pierwszy od dwoch lat z domu, cos zjesc i do kina. Powiedzielismy tesciowej, ze wrocimy kolo 12 i tak tez zrobilismy. Wchodzimy do domu, tesciu spi na kanapie, tesciowa w pokoju dzieci spi z Ania i wnuczka, drzwi zamkniete. W drugim pokoju, za zamknietymi drzwiami spiace Natalia i Dominika. Tesciu i tesciowa mieli dzieci pilnowac tak? To jak to robili jak spali i drzwi byly zamkniete?
Wchodzimy do naszej sypialni, smrod az cofa, jakby ktos zwymiotowal. Sprawdzam Natalie - w porzadku, sprawdzam Dominike - cala zerzygana. Cala buzia, pol twarzy, cale ucho a we wlosach kaluza wymiocin. Serce mi stanelo jak sprawdzalam czy oddycha. Wymiociny byly kolo ust zaschniete, wiec musiala zwymiotowac dluzszy czas przed polnoca. Wykapalam dziecko, do 2 w nocy nie moglam zasnac. Dominika sie nawet nie obudzila jak wymiotowala, moglam rownie dobrze zachlysnac sie i udusic. Moglam wrocic z randki do niezywego dziecka!
Rano tesciowie wyluzowani przy kawusi, juz mi sie nawet do nich gadac nie chcialo. Dzieki Bogu poszlam do pracy.
Dzieci byly w niedziele dwie godziny na urodzinach, okolo 3 po poludniu dostaly pizze. Tesciowie doszli do jakiegos dziwnego wniosku, ze to byl obiad. W zwiazku z tym dali dzieciom czipsy (!!???!?!!) i truskawki i nic poza tym. Dzieci powiedzialy mi, ze byly glodne. Tesciowie siedzieli pod telewizorem jak przyszla przyrodnia siostra Roberta, jesc nie dali. Dominika rzygala czipsami i truskawkami.
Nie chce mi sie nawet kontynuowac tematu.
Podsumowanie: tesciowie wiecej sami znaszymi dziecmi nie zostana. Rodziny Roberta mam dosyc na kolejne szesc miesiecy, jak pomysle o jakimkolwiek kontakcie z nimi wlosy na karku staja mi deba.

Thursday, June 10, 2010

Update

Tesciowa w ramach "niespodzianki" przywiozla tescia i trzyletnia wnuczke. Cieszymy sie bardzo. Na dodatek przyszla sasiadka z dolu z trzyletnim synem. Czuje sie jakbym mieszkala w wesolym miasteczku...

Wednesday, June 9, 2010

Siostra Przyrodnia

Nasza rodzina powiekszyla sie tymczasowo o dodatkowa osobe. Z Pittsburgha przyjechala siostra Roberta, wiek dziewietnascie lat. Udostepnilismy jej pokoj Natalki do konca sierpnia. Pod koniec czerwca ma isc do szkoly na Times Square, a w miedzyczasie szuka pracy. No coz, pamietam czasy kiedy mialam dziewietnascie lat. Dziewcze nie wraca na noc do domu i zapomina zadzwonic. Kladzie sie pozno i spi dlugo. Gdzies w caly obraz jest wpasowany tez bojfrend, ktory wyglada jakby mial dwanascie lat. Jest mila i moge ja poprosic o pomoc a dzieciaki za nia szaleja. Nie wiem jak czlowiek radzi sobie z nastolatka, poniewaz sama dalej tkwie w przedszkolu/podstawowce. Chociaz 19 lat to juz raczej nie nastolatka.
Na dodatek jutro przyjezdza tesciowa...

Friday, June 4, 2010

Blisko coraz blizej...

Wyjazd nie nabral dla mnie jeszcze realnych ksztaltow. Kupilam sobie ladny zeszycik w sklepie za dziewiecdziesiat dziewiec centow z przeznaczeniem na planowanie wyjazdu. Nie mam na to ani sily ani czasu. Jak na razie udalo nam sie zalatwic paszporty dla dzieci. Za kazdym razem jak otwieram te piekne, wypasione, buzeranckie hamerykanskie paszporty to rycze. Myslalam, ze bede plakac jak bilety kupie ale okazalo sie, ze wcale nie. Natomiast paszporty owszem. No piekne sa, maja szpanerskie rysuneczki, obrazeczki, slowa madrosci i co tam jeszcze udalo sie upchnac. Aha wielkiego amerykanskiego orla.... i flage.

Walizek nie mamy ale za to kablowka przyslala reklamowke z takimi wieszczymi slowami jak ponizej, w zwiazku z tym zrobilysmy odliczanie do punktu zero.



Ja prawde mowiac odliczam bardziej do konca szkoly niz do wyjazdu. Nie moge sie doczekac kiedy bede miec wolne.

Friday, April 30, 2010

Paycheck

Wyplata, za opieke nad Dominika zaplata i zostaje dziesiec dolarow na wypasionym koncie.
Przez miesiac zarobilam 45 dolarow hahaha.

Thursday, April 29, 2010

Ogrodek ;-)

Kawalek ziemi, gdzie mozna uprawiac warzywa, owoce i sadzic kwiatki zawsze kojarzyl mi sie z relaksem i poczuciem szczescia i zadowolenia. Osobiscie uwielbiam gmerac w ziemi, powalac sobie rece ziemia do lokci, patrzec jak rosna roslinki itede, itepe kukuryku. Rosliny mi rosna, byc moze mam do tego reke. Czasami o nich zapominam a one nadal rosna i kwitna. W wyobrazni mej istnieje obraz istnej sielanki kiedy to ja osobiscie wraz z mezem i dziecmi w harmonii i z dobrymi humorami dokonujemy ogrodniczych cudow. Rzeczywistosc niestety jest raczej bolesna, przynajmniej dla mnie. Od trzech lat bodajze wojna domowa objela rowniez ogrodek. Z balkonem nie bylo takich problemow, postawilam sprawe jasno: moj ci on i bede tam sadzic co mi sie zywnie podoba. Nastepnie mialam swietny pomysl, zeby tatusiowi w prezencie od dzieci kupic na Dzien Ojca grilla i automatycznie odpadlo mi pol balkonu na ta kobyle (skad mialam wiedziec ze sobie wybierze najwiekszy i najdluzszy jaki byl?). Schemat powiela sie az do zmulenia. Ja: pamiec fotograficzna i planowanie absolutne mam w glowie obraz jak ogrodek powinien wygladac i co w nim powinno sie znajdowac. Rosliny maja do siebie pasowac a poszczegolne sekcje maja miec wlasny charakter (czesc jako skalniak, czesc jako rosliny lasu i cienia itede.). Robert niewatpliwie ma swoj wlasny obraz i wyobrazenie. Jakiekolwiek ono jest bo trudno sie dowiedziec. Wyglada na takie: kupic jak najwiecej jak najrozniejszych roslin i wrzucic gdzie popadnie. Zanim uda mi sie wyrwac do sklepu i kupic jakakolwiek rosline z serii "zaplanowane i w glowie juz posadzone" nastepuja dwie wersje wydarzen. Pierwsza: Robert udaje sie do sklepu po cichu, kupuje i chowa w garazu a sadzi jak mnie nie ma w domu. Druga: kupuje i robi mi niespodzianke. Nie wiem sama co gorsze. Nie umiem sie cieszyc czyms co nie wiem gdzie wsadzic w ziemie i czyms czego nie chcialam. Nastepnie ide do ogrodka i wszystko przesadzam, tak zeby bylo miejsce na nabytki Roberta zeby wszystko prezentowalo sie przyjaznie/znosnie? dla oczu (moich/Roberta/sasiadow?).
Tlumacze Robertowi pomysl pod tytulem "zrobmy to razem, jedzmy/wybierzmy/kupmy/zasadzmy/cieszmy sie/relaksujmy RAZEM". I po calej dzikiej awanturze kiedy wszystko zostaje podlane, poprzesadzane i sie przyjmie wszystko zaczyna sie od poczatku. Nie wiem jak te rosliny to znosza bo ja nie za dobrze.

Wednesday, April 21, 2010

Dalam czadu, raz sie zyje!

Po przeryczeniu calego weekendu, wyryczeniu sie kumpeli w sluchawke, przesiedzeniu ponad tygodnia na internecie (w wolnych chwilach) i sprawdzeniu wszystkich kayakow, lotow itede, po zdefraudowaniu kwoty pienieznej przeznaczonej na czynsz, po obrabowaniu meza ze wszystkich pieniedzy, po zaciagnieciu jezyka u krewnych i znajomych krolika co i tak nie pomoglo, po dwudniowej sraczce i trzech melisach poszlam i kupilam bilety. Do Krakowa ;-), na najdrozszy okres w roku, na wakacje. Nie mam paszportow dla dzieci, nie mam walizek, nie mam oszczednosci, a ostatnia para spodni mi trzasla wczoraj na tylku. Jedno wiem: DLUZEJ JUZ TUTAJ NIE WYTRZYMAM! Drugie wiem: W LIPCU STAD
WY..(LATUJE)..LAM ;-))).
Szczegoly beda dopracowywane w trakcie o czym nie zapomne Was poinformowac ;-).
Koniec i kropeczka.

Monday, April 19, 2010

?

Leciec, nie leciec, leciec, nie leciec, leciec, nie leciec.....

Saturday, April 17, 2010

...

W koncu mnie odblokowalo, jak zobaczylam trumny na plycie lotniska. Jak do tej pory bylam tylko wkurzona/zla/wsciekla. Na mentalnosc rodakow, na ogolna glupote. A dzisiaj siedze i placze. Nad Lechem i Maria, nad ich corka, nad mala dziewczynka placzaca na lotnisku, nad Polska, nad emigracja, nad moja mama i nad sama soba...

Tuesday, March 30, 2010

;-(

Brzydko, z nieba leci jakis zimny deszcz, ciemno i przygnebiajaco. Dzieci chore, Dominika ma krup i od dwoch dni nie spie. Robert pracuje cale swieta. Zly dzien mam dzisiaj, nic mi nie idzie, nic sie nie chce. Nie ma lodow. Smutno. Zle. Ble.

Sunday, March 28, 2010

Awans?

W czwartek moja zwierzchniczka poprosila mnie na strone i kulturalnie zapytala czy na pewno moge pracowac od poniedzialku do piatku. Ja na to, rzecz jasna, naturalmente i oszywiscie (w domysle: kasa, kasa, kasa). I otrzymalam propozycje. Otoz do czerwca bede pracowac juz nie na telefon i pelna gotowosc 3/4 albo 5 dni w tygodniu. Po swietach pracuje juz w kazdy tydzien od poniedzialku do piatku i to tylko w jednej klasie, a nie jak do tej pory gdzie potrzebowali pomocy. Hm. Z jednej strony: stala kasa ;-), te same szesnascie dzieciakow, ktore mozna lepiej poznac i rozpracowac, te same dwie osoby dorosle (asystentka i nauczycielka). Z drugiej strony: zegnaj przygodo (czasami fajnie bylo pomyslec idac rano do pracy: ciekawe gdzie mnie dadza dzisiaj"), zegnajcie inne klasy, ktore lubilam, inne dzieci, ktore lubilam i inne osoby dorosle, z ktorymi lubilam pracowac. Mam mieszane uczucia.
Czy juz sie chwalilam, ze mam nowa kolezanke?

Thursday, March 4, 2010

Kolejny tydzien zlecial (prawie).

Myslalam, ze dzisiejszy dzien nigdy nie skonczy. Jeszcze tylko jedna suszarka do poskladania, jeszcze tylko Anie polozyc spac, jeszcze tylko prysznic wziac. Najprzyjemniejszy punkt dnia ten prysznic. Czuje jak cale napiecie i zmeczenie splywa ze mnie. Potem byle jakos trafic do lozka i spaaac. Snia mi sie koszmary senne, pt.: "Spoznilam sie do pracy"," Zgubilam jakies dzieci","Kto odebral moje dzieci ze szkoly?", " A w ogole to gdzie sa moje dzieci?". Rano jestem troche bardziej sympatyczna, bo nie mam wyjscia. Po odprowadzeniu wlasnych pociech do szkoly mam 25 minut szybciego kurcgalopku na to zeby sie obudzic i wczuc w role cierpliwej osoby, kochajacej dzieci i przyjaznej calemu swiatu. hehehe. I to bez pomocy kofeiny.
Utkany przeze mnie misterny plan tygodnia wlasnie sie zaczal sypac wraz z nosem zasmarkanej, kichajacej Ani. Jak Robert w domu to nie ma problemu, tylko chalupa sie wali ale za to dziecmi zajmuje sie ktos, kto je kocha (nawet jak sie za bardzo nimi nie zajmuje to nadal je kocha). Jedyny motyw, ktory jak do tej pory Robert wystrugal to spoznienie sie 40 minut po dzieci do szkoly (!!??!!?!), kiedy to ja lecialam galopem cala droge i prawie dostalam zawalu po 5 alarmowych telefonach "halo dlaczego nikt dzieci nie odbiera?"
Dzisiaj byl dzien pierwszy z cyklu "mama i tata poszli do pracy". Kolezanka sie zaoferowala. Wyciaganie dzieciakow z cudzego domu trwalo dwie godziny, do domu dotarlysmy kolo szostej.
Wszystko pieknie i ladnie ale kiedy dzieci chore nie mam co z nimi zrobic. Wszystkie kolezanki maja wlasne dzieci, ktore watpie zeby chcialy widziec chore. Musze opracowac plan B, jakies sugestie?

Monday, February 22, 2010

Poniedzialek

Tak sobie optymistycznie zaplanowalam, ze po tygodniu ferii sobie odpoczne dwa dni bo dopiero w srode ide do pracy. Zaprowadzilam dzieciaki do szkoly i dalam po cichu noge do Targetu. Wracalam przyzwoicie po potorej godzinie, bo przeciez sniadania nie jadlam ani kawy nie pilam. W domu alarm i stan podwyzszonej gotowosci, olaboga dzwonili, ze mam przyjsc do pracy. Robert obdzwonil wszystkie kolezanki i sprawdzil okoliczne sklepy. No glowa jak zwykle hm, prysznic hm, sprawa zywienia nie do rozwiazania ale za to umylam zeby. I poszlam. Znowu nowa klasa, bardzo ruchliwa i jakos malo sluchajaca. Czy zapomnialam wspomniec, ze do pierwszej w nocy czytalam ksiazke? Jak przyszlam do domy to kawe wpilam i jakos wyszlam z otepienia na tyle zeby odwalic codziennie obowiazki gary/zadaniedomowe/kapiel dzieci.
Umylam glowe na jutro na wszelki wypadek. Wyskubalam jedna brew bo o drugiej zapomnialam. Do niedzieli, oj tak bardzo daleko...Niech mi ktos przypomni po co mi to bylo?

Saturday, February 20, 2010

Nadzwyczajnie udana sobota ;-)

W poniedzialek szkola, wiec jak szalec to szalec. Dzisiaj pojechalysmy do naszego ulubionego muzeum. Wydobylysmy sie z podziemia na powierzchnie tam gdzie Columbus Circle. W sobote metro jezdzi roznie i w pewnym momencie jak juz oko zaczynalo mi latac z frustracji stwierdzilam, ze dojdziemy na piechote.









Chyba nikogo nie musze uswiadamiac jakie to muzeum? Udalo nam sie odkryc pare nowych rzeczy. Miedzy innymi maja miejsce dla dzieci, gdzie moga one zglebiac tajemnice muzeum na wlasna reke. Niestety trafilysmy tam za pozno. Znalazlysmy tez miejsce z gadami i plazami, ktore bylo bardzo interesujace.







Nie do zdarcia dzieci zazyczyly sobie spaceru po Parku Centralnym. Bylo ciekawie bo nigdy w porze zimowej tam nie bylysmy.







Moje dzieciaki wydaja sie stworzone do wszelakich eskapad. Teraz podrosly to sa silniejsze i juz wiecej moga i przejsc i zobaczyc. Oczywiscie sprawa zywienia na wycieczkach to zupelnie oddzielny rozdzial. Problematyczny, ze tak powiem. Dzisiaj zostalo pozarte po prostu wszystko co spakowalam, caly plecak. Ania i Dominika uciely sobie drzemki w odpowiednich porach i mialy sile na metro. Jak przyszly do domu to jeszcze mialy sile zjesc obiad (!!??!??!), ktory musialam ugotowac na pniu i postraszyc trzy godziny zanim w koncu padly. Wydaje mi sie, ze juz wkrotce to ja bede osoba, ktora bedzie padac jako pierwsza i to, ze jak sie wyraze na pysk.


Thursday, February 18, 2010

Ferie

Zgodnie z tradycja jak dzieci maja wolne to gdzies jedziemy na wycieczke. Wszystko byle nie sprzatac chalupy ;-). Dzisiaj wybralysmy sie po raz pierwszy do muzeum dla dzieci na Manhattanie. Muzeum sklada sie z czterech pieter i piwnicy. Jedno pietro poswiecone jest starozytnej Grecji, drugie Dorze i Diego, trzecie ma laboratorium i rozne miejsca do zabawy, czwarte chyba jest dla malych dzieci a w piwnicy mozna ukladac klocki.


Pietro z Dora takie sobie, chyba dla mniejszych dzieci, chociaz Natalka byla w stanie postudiowac jakies wiadomosci z zwierzetach z Ameryki Poludniowej.



Miejsce z piaskiem, wyklejankami i mazianiem farba bylo absolutnym hitem rzecz jasna.





Siedzialysmy tam ze cztery godziny, dzieci byly caly czas zajete. Powiedzialy, ze sie dobrze bawily. Jak dla mnie 10 dolarow od osoby za bilet to lekka przesada. Dorosli powinni tyle placic a za dzieci powinno byc jednak mniej. W muzeum nie ma zadnego miejsca zeby usiasc i cos zjesc. Moje dzieci jedza duzo i czesto, zwlaszcza na wyjazdach zawsze mam spakowany caly plecak walowki. Nie podobal mi sie fakt, ze musialam sie chowac z tym jedzeniem po katach i caly czas ktos mi zwracal uwage, ze nie wolno. A co jak ktos ma jeszcze mniejsze dzieci ode mnie? Druga rzecz jaka mi sie nie podobala to to, ze cale zimne powietrze wpadajace przez drzwi wejsciowe lecialo prosto na wyrozbierane dzieci i rodzicow czekajacych w kolejce do szatni.
Z muzeum wyszlysmy bliskie smierci glodowej i dobrze, ze w poblizu byla fajne miejsce z zupami, salatami i kanapkami. Musialam pojsc dwa razy po zupe, bo pierwsza porcja zostala od razu pozarta. Mam szczescie, ze moje dzieci zjedza i zupe i salate a nie ciagna mnie do McDonaldsa.
Poszlysmy jeszcze do sklepu z ksiazkami ale dzial dziececy przezywal prawdziwe oblezenie, tak ze ciezko bylo znalezc miejsce zeby postawic stope. Wozki, dzieci i dorosli byli wszedzie. Na Manhattanie jak nie ma pogody na Park Centralny to wszedzie sa tlumy manhattanskich nianiek i rodzicow. Do domu wrocilysmy o siodmej wieczor. No to spelnilam dobry uczynek a jutro siedze w domu, sprzatam i chyba zaczne czytac "Eclipse" ;-).